Przełomowe odkrycie, na które zabrakło pieniędzy 28.11.2011
Halina Pilonis
(Red. Martyna Szydłowska)
Wynalazł lek na czerniaka, ale nie ma pieniędzy, aby doprowadzić do jego rejestracji i wprowadzenia na rynek. 128 pacjentów prof. Andrzeja Mackiewicza chorych na nieuleczalną chorobę żyje, pracuje i nie odczuwa żadnych skutków ubocznych terapii.
– Jego radość z sukcesu – z tego, że żyjemy – przeplata gorycz, bo przez ostatnie lata nie może znaleźć środków na zakończenie badań i naszą terapię – mówi Mirosława Skitek, pacjentka prof. Mackiewicza.
Prof. Andrzej Mackiewicz jest kierownikiem Zakładu Immunologii Nowotworów Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu oraz Zakładu Diagnostyki i Immunologii Nowotworów Wielkopolskiego Centrum Onkologii. Wraz z zespołem rozpoczął pracę nad szczepionką 20 lat temu. Pierwszą dawkę podano pacjentowi już po czterech latach badań – 6 stycznia 1995 r. – Kiedy zaczynaliśmy podawanie szczepionki, nikt nie wierzył, że chorzy przeżyją aż tak długo. Do tej pory na świecie poprawa przeżycia chorych o kilka tygodni, byłaby już olbrzymim sukcesem. Tymczasem nasi pacjenci, którzy nadal żyją leczeni są od 7 do 14 lat. Żaden inny lek na czerniaka dotychczas nie wykazał takich efektów – wyjaśnia prof. Mackiewicz.
O mały włos architekt
W rodzinie prof. Mackiewicza wszyscy byli architektami i on też miał studiować architekturę. Jednak trzy miesiące przed egzaminami wstępnymi na uczelnię najbliżsi koledzy namówili go, aby wraz z nimi zdawał na medycynę. – Pomyślałem sobie zostanę ginekologiem i będę zarabiał dużo kasy – wspomina. Studia medyczne wciągnęły go bardzo. Już od drugiego roku pracował w kole naukowym. Interesowała go medycyna doświadczalna. Rozpoczął w Zakładzie Patologii. Patomorfologia w porównaniu z ginekologią to mało intratna specjalizacja. Pozwoliła mu jednak na zarobienie całkiem niezłych pieniędzy podczas studiów. Dzięki temu, że jego rodzice w czasie urlopu w Świnoujściu poznali szwedzkie małżeństwo, udało mu się wyjechać na wakacje do Szwecji i zatrudnić w tamtejszym szpitalu. Od czwartego roku studiów pracował w czasie wakacji w szwedzkim szpitalu już jako lekarz.
Szwedzkie zdobycze
– W tamtych czasach Polska była zupełnie odcięta od światowego krwiobiegu wiedzy. Nie było dostępu do zagranicznych czasopism naukowych. Zwoziłem więc prasę medyczną do Polski. Pracowałem jako patolog i szwedzcy koledzy otoczyli mnie opieką. Jak wracałem do Polski przywoziłem odczynniki i aparaturę do badań. Dzięki temu już w trakcie studiów mogłem prowadzić badania – wspomina. Wraz ze swoim patronem prof. Janem Brębowiczem opublikował w tamtych latach w Scandinavian Journal of Immunology i Placenta wyniki oryginalnych badań nad markerami płodowo-nowotworowymi. Efektem transbałtyckiej współpracy były nie tylko publikacje naukowe, ale też dostatnie życie. – Pierwszy samochód – Fiata 125p kupiłem – będąc jeszcze studentem – w Peweksie, gdzie zamierzałem nabyć dżinsy – kosztowały wtedy 7 dolarów. Zobaczyłem, że Fiat 125p był przeceniony z 1530 na 1340 dolarów. Poszedłem więc do domu, wziąłem tę sumę i go kupiłem – opowiada.
Odkrycia z prosektorium
Zgodnie z tematyką swoich badań, zrobił specjalizację z patomorfologii. Dorabiał przeprowadzając sekcje zwłok. Swoim Fiatem 125p jeździł po małych okolicznych szpitalach, gdzie pracował jako patomorfolog. Dzięki temu dokonał kolejnego odkrycia. Robił sekcję zwłok pacjentowi, który zmarł na raka. – W tym czasie diagnostyka obrazowa nie była taka, jak dzisiaj i w większości przypadków nieznana była przyczyna zgonu chorego. Za życia pacjenta stwierdzono w jego krwi antygen nowotworowy typowy dla pierwotnego raka wątroby. Nie odpowiadał on jednak temu rakowi jakościowo. W czasie sekcji przeprowadzonej w Lesznie okazało się, że pierwotny guz był zlokalizowany w trzustce, a w wątrobie były przerzuty. Dzięki temu udało się zróżnicować pierwotnego od przerzutowego raka wątroby – opowiada. Wyniki swoich badań zamieścił w Scandinavian Journal of Immunology. Wiele lat później podobnego odkrycia dokonali Japończycy. Cytowali nawet pracę Mackiewicza, ale stwierdzili, że w jego badaniach nie było odpowiednich badań statystycznych. Po obronie doktoratu zaczął pracować w Klinice Chorób Zakaźnych w Poznaniu, ponieważ na patologii nie było dla niego etatu. Specjalizował się więc z interny. W tym czasie zajmował się badaniami antygenów wirusa wywołującego żółtaczkę typu B. Odkrył, że w zależności od stadium choroby zachowują się one różnie.
Rodzina nigdy nie przeszkadza
Po trzech latach pracy w Klinice Chorób Zakaźnych przeniósł się do poznańskiej Kliniki Reumatologii i Zakładu Immunologii. Potem wyjechał na staż do Cleveland w Ohio. – Pojechałem tam z żoną i dwójką dzieci – wspomina. Swoją żonę poznał jeszcze w liceum nad jeziorem koło Konina, gdzie mieszkał. Ona wówczas uczyła się w liceum pielęgniarskim. – Opalała się na pomoście i nie mogłem się opanować, żeby nie wrzucić jej do wody – opowiada. Kiedy ona również zaczęła studiować medycynę w Poznaniu, pobrali się. Córka urodziła się, gdy Mackiewicz był na czwartym roku, a syn – dwa lata później. Dziś również są lekarzami. Kiedy wyjechali do USA córka miała 9 lat, a syn 7. Dzieci poszły do amerykańskiej szkoły. Przez półtora roku w USA prof. Mackiewicz zajmował się ekspresją genów białek występujących w ostrych i przewlekłych stanach zapalnych. Mackiewiczowie nie chcieli zostać w USA. W Poznaniu mieli dom i przyjaciół. Po powrocie do Polski żona profesora, dr Krystyna Mackiewicz ze względu na alergię na lateks musiała zrezygnować z pracy okulistki. Ukończyła Studium Podyplomowe Akademii Ekonomicznej w Poznaniu i obecnie jest dyrektorem Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
Udany eksperyment to jeszcze nie lek
Po powrocie z USA Mackiewicz napisał habilitację i przeniósł się do Katedry Onkologii. Podczas rocznego stażu w Niemczech uczył się inżynierii genetycznej i biologii molekularnej. – Dlaczego właściwie zająłem się czerniakiem? Czerniak jako model badawczy jest bardzo interesującym nowotworem. Czasami człowiek własnymi siłami potrafi go zahamować. To był przypadek – wspomina. – Do komórek czerniaka mysiego wprowadziliśmy gen kodujący pewien rodzaj białka. Tak zmodyfikowane komórki przestały się rozwijać po wstrzyknięciu myszkom. To był początek prac nad opracowaniem i rozwojem leczniczej szczepionki czerniakowej – opowiada. Potem zaczął podawać szczepionkę pacjentom. Preparat, który podawany jest chorym to unieśmiertelnione komórki czerniaka zmodyfikowane genetycznie. Pobrano je kilkanaście lat temu od chorych, poddano specjalnej obróbce i zamrożono w ciekłym azocie. Po rozmrożeniu i podaniu chorym wytwarzają białko, które dostarcza dodatkowej stymulacji układowi immunologicznemu zmuszając go do rozpoznawania komórek nowotworowych i ich niszczenia. Jednak aby jakiś lek wszedł na rynek, nie wystarczy go wynaleźć i udowodnić, że wyleczył kilku pacjentów. Wymogi dotyczące rejestracji leku są bardzo restrykcyjne i kosztowne.
Długa i kosztowna droga
Badania nad skutecznością i bezpieczeństwem leku przeciwnowotworowego najpierw prowadzi się na niewielkiej liczbie terminalnie chorych na nowotwór. Ostatecznie trzeba lek podawać od kilkuset do kilku tysięcy pacjentów w kilkunastu klinikach przez kilka lat. Firmy farmaceutyczne prowadzą badania z użyciem od 5 tys. do 10 tys. substancji, a tylko jedna z nich pojawia się na rynku. Na efekt takiej inwestycji trzeba czekać nawet 10 i więcej lat, a ryzyko jest duże. 95% projektów w czasie badań klinicznych pada. Koszty takich badań szacowane są na około miliard dolarów. Rzeczywisty koszt wykonania badań ostatniej fazy wynosi 200 mln dolarów. Wokół każdej firmy farmaceutycznej skupieni są doradcy, którzy decydują, jakie badania firma będzie finansować. Na rynku jest olbrzymia konkurencja. Jeśli firma zdecyduje się podjąć badania nad jakimś lekiem, dla innych oznacza to brak finansowania.
W poszukiwaniu pieniędzy
Badania Prof. Mackiewicza finansowane były przez długi czas ze środków publicznych w tym ministerstwa zdrowia, ministerstwa nauki, Komitetu Badań Naukowych, kas chorych i funduszy inwestycyjnych, które angażowały się finansowo w biotechnologię. – W ciągu 20 lat szczepionkę podawaliśmy 450 chorym z zaawansowanym czerniakiem w tym sporej grupie w stanie terminalnym. 128 z nich żyje nadal – mówi. Teraz jednak skończyły się pieniądze. Tymczasem chorzy muszą regularnie dostawać lek co miesiąc, bo choroba może wrócić. Aby dokończyć badania profesor, próbuje pozyskać środki z różnych źródeł. Nie dostał ich w ramach Programu Innowacyjna Gospodarka finansowanego z funduszy europejskich. Założył firmę biotechnologiczną w Anglii i tam znalazł inwestora, który jednak w wyniku kryzysu finansowego w 2008 roku zbankrutował. Podobnie było w Irlandii. Zwracał się o pomoc do decydentów. Zwłaszcza, że niektórzy z nich prosili go wcześniej o leczenie ich znajomych. Nie pamiętali. Przeznaczył własne dwa miliony złotych, aby wytwarzać szczepionkę potrzebującym chorym. To wciąż jednak za mało. Obecnie potrzebne jest ok. 20 mln zł, aby doprowadzić badania do takiego stanu, w którym będzie można przedstawić je firmom farmaceutycznym.
Co finansuje państwo
Prof. Mackiewicz szuka inwestorów, aby móc kontynuować badania. Jednak palącym problem stało się utrzymanie przy życiu 128 pacjentów. Szczepionkę muszą otrzymywać co miesiąc. Jej koszt to tysiąc złotych miesięcznie. NFZ nie chce finansować terapii, bo lek jest niezarejestrowany. Podopieczni profesora założyli Stowarzyszenie Chorych na Czerniaka i sami próbują pozyskać fundusze. – Pieniądze na finansowanie terapii skończyły się 2 lata temu. Od tego czasu zwracamy się do każdego ministra zdrowia o pomoc. Właściwie pukamy wszędzie. Od grudnia ubiegłego roku pisałam do minister Kopacz. W czerwcu tego roku dostałam odpowiedź, że resort zdrowia nie sponsoruje badań klinicznych ? mówi szefowa stowarzyszenia Mirosława Skitek. W tym roku w UE został zarejestrowany na czerniaka lek ipilimumab. Terapia przewiduje jeden trzymiesięczny cykl składający się z 4 wlewów dożylnych. Jeśli zastosujemy ją np. u pacjenta o masie ciała 75 kg, to jej cena wyniesie około 85 tys. euro. W Polsce pacjenci mogą starać się o sfinansowanie tej terapii przez NFZ w ramach chemioterapii niestandardowej. – Lek działa u co piątego pacjenta i wywołuje dużo działań niepożądanych. Nasza szczepionka jest skuteczna u 60% chorych i nie ma żadnych skutków ubocznych ? mówi prof. Mackiewicz.
Co powiedzieć ocalonym
Chorzy, którym profesor podawał szczepionkę od 1997 r. mieli przerzuty do wielu narządów i w zasadzie powinni już nie żyć, ale żyją i czują się dobrze. Do profesora Mackiewicza przyjeżdżają pacjenci z całego świata. W Polsce nikt jednak nie chce sfinansować leczenia 128 pacjentów, u których rozpoczęto terapię. ? Chorzy patrzą mi w oczy i pytają, panie profesorze co mam zrobić? Położyć się do trumny i czekać aż umrę? Nie wiem, co im powiedzieć. Czuję się za nich odpowiedzialny – mówi. Przypomina, że w projekt zainwestowano już ok. 80 mln zł. Chce się ubiegać o pieniądze z grantu naukowego w ramach tworzonego programu w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Na razie jednak potrzebuje co miesiąc 100 tys. zł na lek dla 128 osób.
(tekst pochodzi ze strony www.medonet.pl)